Gdy w lipcu „nieznani sprawcy” zamordowali księdza Sylwestra Zycha, kapelana opozycji, przeciwko któremu w stanie wojennym telewizyjną nagonkę prowadził osobiście Czesław Kiszczak, naiwnie uważaliśmy to za nieporozumienie czasoprzestrzenne, coś jak śmierć kapitana Pawłowa w ostatnim odcinku „Czterech pancernych”.
Symbolem tamtych dni dla mnie stała się jednak przestraszona twarz Janusza Onyszkiewicza, ówczesnego rzecznika „Solidarności”, który tłumaczył w telewizji, dlaczego należy się pogodzić ze złamaniem prawa wyborczego przez komunistów (w wyniku głosowania 4 czerwca powstał kryzys konstytucyjny, gdyż Polacy gremialnie skreślili listę krajową PZPR i nie było możliwości wyboru pełnego składu Sejmu). Zamiast pójść za ciosem i zażądać od komunistów rewizji ustaleń Okrągłego Stołu, nasi przywódcy zgodzili się na niesłychaną rzecz: zmianę ordynacji wyborczej pomiędzy pierwszą a drugą turą wyborów. Uzasadniali to półgębkiem strachem przed Związkiem Radzieckim i obecnością wojsk sowieckich w Polsce. Bali się.
Kto w latach osiemdziesiątych podróżował po demoludach wie, że najwięcej sowieckich sołdatów było na Węgrzech. Patrolowali dworce kolejowe, a w okolicach Balatonu natknąć się można było nawet na czołg, albo przynajmniej gazik z młodszymi towarzyszami kapitana Pawłowa. Ale to właśnie na Węgrzech już w maju 1989 r. zlikwidowano granicę z Austrią, by obywatelom NRD umożliwić ucieczkę na Zachód. W Polsce uciekających Niemców wschodnich wtedy internowano, a na Zachód wysłano ich dopiero w październiku, gdy nasz premier Mazowiecki uzyskał na to zgodę komunistycznego dyktatora NRD Ericha Honeckera. Na miesiąc przed jego upadkiem, na miesiąc przed upadkiem muru berlińskiego. Wcześniej nasi przywódcy bali się.
Ich strach przykleił się do daty. W trzy lata później 4 czerwca ci sami politycy obalili rząd Jana Olszewskiego, po tym jak sporządził on listę tajnych współpracowników bezpieki. Koledzy Janusza Onyszkiewicza mieli ten sam strach w oczach.
Pierwsza wersja tekstu ukazała się w „Nowej Gazecie Praskiej”